Polski Portal Morski
Aktualności Extra

Druga rocznica śmierci Aleksandra Doby – wspomnienie z Andrzejem Armińskim

Z Andrzejem Armińskim, absolwentem Instytutu Okrętowego Politechniki Gdańskiej, konstruktorem, projektantem i budowniczym jachtów, właścicielem stoczni jachtowej budującej seryjnie oceaniczne katamarany, żeglarzem, który na zbudowanym przez siebie jachcie Mantra 3 opłynął świat, projektantem kajaka „OLO”, na którym Aleksander Doba jako pierwszy człowiek na świecie przepłynął Atlantyk, rozmawia Wojciech Sobecki.

Jak pan poznał Aleksandra Dobę?

– Pierwszy raz spotkaliśmy się u mnie w stoczni, dokładnie w tym pokoju, w którym teraz rozmawiamy. Olek przyszedł do mnie z pomysłem przepłynięcia kajakiem Atlantyku. To nie były marzenia nawiedzonego podróżnika. W jedno popołudnie stworzyliśmy bardzo konkretny, podzielony na etapy plan.
W ciągu dwugodzinnej rozmowy stało się jasne, że moje doświadczenie projektowe, żeglarskie oraz stoczniowe w połączeniu z imponującą determinacją i konsekwencją Olka, pozwolą bezpiecznie zrealizować ten trudny i nowatorski plan. W ciągu następnych miesięcy nigdy nie zwątpiliśmy w to, że projekt zakończy sie powodzeniem.

Czy dlatego zdecydował się pan na sfinansowanie wyprawy?

– Wiedziałem, że Olek nie ma środków na wyprawę, bo nie ukrywał swojej sytuacji podczas naszej rozmowy. Zdecydowałem się na zaprojektowanie i budowę kajaka oraz na zorganizowanie i sfinansowanie wyprawy.
Akurat zakończyłem inne duże, wokółziemskie projekty żeglarskie i uznałem, że wyprawa Olka może być wspaniałą przygodą także dla mnie.
Zaprojektowanie i budowa kajaka, napędzanego wyłącznie siłą mięśni jednego człowieka, który przepłynie ocean, było złożonym wyzwaniem.

Czy Olek miał swój projekt kajaka?

– Nie. Pokazał mi rysunek, na którym było dosłownie kilka kresek. Prace związane z projektem i budową wziąłem na siebie i na stoczniowy zespół.

Czy interesował się budową?

Musiało tak być, ponieważ kajak był projektowany wyłącznie dla niego. W przypadku projektów morskich jachtów żaglowych obowiązują ustalone standardy i procedury bezpieczeństwa, których należy przestrzegać. Takie jednostki eksploatowane są przez załogi, które mogą się zmieniać. W przypadku kajaka nie było obowiązujących standardów. To my musieliśmy ustalić, co i jak chcemy zrobić, żeby zrealizować cel, jakim było przepłynięcie oceanu. Olek przychodził, oglądał, podsuwał sugestie. Przecież ten kajak przez wiele miesięcy miał być jego domem.

Czy braliście pod uwagę, że projekt może się nie udać?

– Gdybyśmy tak myśleli, to prawdopodobnie by się nie udało. Od początku założyliśmy, że Olek przepłynie ocean. Jego wcześniejsze osiągnięcia wskazywały, że na pewno się nie podda.
Moim zadaniem było zbudować kajak, który sprawdzi się i będzie bezpieczny nawet w najtrudniejszych warunkach. Traktowaliśmy to jak misję w kosmos, która musi być tak przygotowana, że się powiedzie.
Można by sądzić, że najsłabszym ogniwem całego przedsięwzięcia jest człowiek. Ale nie w tym przypadku. Olek doskonale wiedział, że ostateczne powodzenie zależy wyłącznie od niego, bo to on będzie każdego dnia przez kilka godzin wiosłował, przemierzając ocean i pokonując własne słabości. I że da radę.

Jaki, pana zdaniem, Olek był naprawdę?

– To był bardzo skromny, spokojny, ale zdeterminowany człowiek o ogromnej sile charakteru. Często przedstawiano Olka jako człowieka, który poprzez swoje wyprawy realizował marzenia.
Moim zdaniem prawda była trochę inna. On nie miał marzeń, on miał projekty. To bardzo istotna różnica. Marzyciele często się poddają, a ich zamierzenia pozostają wyłącznie marzeniami.
Olek był z wykształcenia inżynierem, on nie marzył, on szczegółowo planował i konsekwentnie realizował plany.
Kiedy go poznałem nie był człowiekiem medialnym. Nie zabiegał o popularność, wywiady, czy pozowanie na ściankach. Być może dlatego, nie mógł swoim pomysłem zainteresować sponsorów.
Po sukcesie wyprawy stał się popularny i obudziło się w nim drzemiące „medialne zwierzę”. Świetnie dogadywał się z dziennikarzami, mówił interesująco, nie bał się kamery i mikrofonu. Wtedy zobaczyłem tę drugą twarz Olka, pełną życzliwości, szczerości, otwartości na innych.

Czy rozmawialiście o kolejnych wyprawach?

– Mówił o tym bardzo często. Ciągle coś planował, ale nie przedstawiał tego publiczne. Wiedziałem, że jego małżonka niezbyt przychylnie patrzy na wyprawy Olka, być może dlatego nie zdradzał swoich planów.
Kiedyś powiedział, że jeśli przekona żonę do swojego projektu, to już jest połowa sukcesu. Na pewno planował kolejne projekty. Jakie? Tego się już niestety nie dowiemy.

Jak pan przyjął wiadomość o jego śmierci?

– Trudno się z tym pogodzić, ale śmierć jest przecież nieodłącznym elementem ludzkiego losu. Podczas naszej rozmowy zauważyłem, że mówię o Olku tak, jakby wciąż żył…
Był to z pewnością jeden z najbardziej witalnych i najciekawszych ludzi, jakich w życiu spotkałem, a jako żeglarz i konstruktor jachtów spotykałem naprawdę ludzi nietuzinkowych, o wyróżniających się cechach osobowości, bo morze weryfikuje i kształtuje charaktery. Na oceanie nie ma miejsca dla słabeuszy. Chwila słabości czy niezdecydowania może kosztować życie. Ze wszystkich osób, które spotkałem, Olek był chyba największym twardzielem.

Z Andrzejem Armińskim rozmawiał Wojciech Sobecki

źródło Infomare.pl/ fot. Facebook

Zobacz podobne

Müller: terminal LNG i Baltic Pipe pozwolą uniezależnić nas od rosyjskiego gazu

BS

Horała: po otwarciu przekopu rozwój ziemi elbląskiej przyspieszy

KM

Port Gdańsk. Kolejne nowe miejsca postojowe dla samochodów ciężarowych

AB

Zostaw komentarz

Ta strona wykorzystuje pliki cookie, aby poprawić Twoją wygodę. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuję Czytaj więcej

Polityka prywatności i plików cookie