W Bałtyku pojawia się coraz więcej obszarów bez tlenu, nazywanych „pustyniami tlenowymi”. Są to miejsca, w których większość morskich stworzeń nie może przetrwać. Kiedyś problem ten był głównie skutkiem zanieczyszczeń spływających do morza, ale teraz największy wpływ mają zmiany klimatu.
– Niestety, strefy beztlenowe się powiększają. Ostatnio okazało się, że chyba z innych przyczyn, niż sądziliśmy – mówi Prof. dr hab. Jacek Piskozub, Instytut Oceanologii PAN.
Od dawna główną przyczyną powstawania stref beztlenowych w Bałtyku było spływanie nawozów do morza. Zawarte w nich substancje, takie jak azot i fosfor, sprawiały, że na dnie Bałtyku brakowało tlenu. Choć ostatnio udało się zmniejszyć ilość tych zanieczyszczeń, problem nie zniknął. Co więcej, strefy bez tlenu nadal się powiększają. Głównym winowajcą jest teraz rosnąca temperatura atmosfery. Ogrzewa ona górne warstwy Bałtyku szybciej niż głębsze wody, przez co woda w morzu trudniej się miesza. Brak mieszania oznacza brak dostępu tlenu do dna, co pogarsza sytuację.
– Wygląda na to, że obecny stan stref beztlenowych w Bałtyku to głównie bezpośredni skutek ogrzewania atmosfery. Cieplejsza atmosfera ogrzewa wody powierzchniowe Bałtyku szybciej niż te w głębi, co zwiększa różnice gęstości między nimi- dodaje.
– Jeśli to się potwierdzi, byłby to bezpośredni skutek globalnego ocieplenia. Póki będziemy ogrzewać atmosferę, strefy beztlenowe nie znikną- podkreśla Profesor.
Wpływ na populacje ryb – dorsz i śledź
Rosnące strefy beztlenowe mocno wpływają na życie w Bałtyku. Dorsz, który od wieków żył na wschodnim wybrzeżu Bałtyku, nie przetrwa w miejscach, gdzie brakuje tlenu. Z kolei śledź, który potrzebuje zimniejszych wód, ma zbyt ciepło zimą na zachodnim Bałtyku, by mógł się rozmnażać. Przez to obszary, gdzie te ryby mogą żyć, maleją.
Dodatkowo, w Bałtyku mogą pojawić się nowe gatunki, które lepiej znoszą ocieplenie i zmieniające się warunki. Niestety, nie muszą to być gatunki, które nadają się do jedzenia. Na przykład, w Nowej Fundlandii po zakazie połowu dorszy pojawiły się mątwy, których ludzie nie jedzą. W Bałtyku mogą z kolei zadomowić się nowe ryby, jak babki, które dobrze czują się w cieplejszej wodzie.
Dla ludzi, którzy przywykli do połowu i jedzenia ryb z Bałtyku, takie zmiany mogą oznaczać zupełnie nowe realia. Dla rybaków i przemysłu rybnego oznacza to coraz mniejszy dostęp do ryb, co wpływa na całą gospodarkę regionu.
Czy jest nadzieja dla Bałtyku?
Ostatni raport HELCOM-u (Komisji Ochrony Środowiska Morskiego Bałtyku) pokazuje, że w każdej ocenianej kategorii stan Bałtyku wypada niepokojąco źle. Pomimo rosnącej świadomości ekologicznej i działań na rzecz ochrony środowiska, realia dla Morza Bałtyckiego są surowe. Jeśli globalne ocieplenie będzie postępować, a emisje gazów cieplarnianych nie zostaną ograniczone, sytuacja prawdopodobnie się nie poprawi. Dla społeczeństw nadmorskich oznacza to konieczność przystosowania się do nowych realiów – mniej miejsc do połowu ryb, zmieniające się gatunki i nieustający problem z zakwitami sinic, które już dziś ograniczają możliwości korzystania z plaż i kąpielisk w okresie letnim.
Nie można mówić o badaniach Bałtyku bez wspomnienia o statku badawczym „Oceania”, należącym do Instytutu Oceanologii PAN. Pod koniec października tego roku ogłoszono nagłe wstrzymanie finansowania tej jednostki przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Dzięki zaangażowaniu środowiska naukowego i wsparciu mediów decyzja ta została jednak cofnięta, a statek otrzymał 8 milionów złotych rocznie na najbliższe trzy lata. „Oceania” to jedyny polski statek badawczy, który może prowadzić badania nie tylko na Bałtyku, ale także poza jego wodami. Bez wsparcia finansowego dalsze badania, także te prowadzone w Arktyce we współpracy z Norwegami, stanęłyby pod dużym znakiem zapytania.
1 komentarz
To nie można ustawić pomp tłoczących powietrze?