Polski Portal Morski
Aktualności Historia

 61 lat temu w Stoczni Gdańskiej wybuchł pożar na statku m/s „MARIA KONOPNICKA”. Zginęło 22 stoczniowców

13 grudnia 1961 roku na budowanym w Stoczni Gdańskiej im. Lenina drobnicowcu MARIA KONOPNICKA” wybuchł pożar, w którym zginęło 22 stoczniowców.

„MARIA KONOPNICKA” należała do udanej serii dziesięciotysięczników, oznaczonych symbolem B54, zaprojektowanych i budowanych w polskich stoczniach.
Statek o nośności 10 273 DWT, długości 153,9 m, szerokości 19,4 m i zanurzeniu 8,29 m rozwijał prędkość 16 węzłów i mógł zabierać na pokład 47 osób załogi. Jednostkę zwodowano 17 kwietnia 1961 roku.
13 grudnia statek był już po kilkudniowych próbach morskich, z których powrócił 11 grudnia. Zgodnie z planem, 16 grudnia przedstawiciele stoczni i armatora mieli podpisać protokół zdawczo-odbiorczy i „MARIA KONOPNICKA” miała zostać przekazana do eksploatacji Polskim Liniom Oceanicznym. Na usunięcie usterek, które ujawniono podczas prób morskich, pozostało więc bardzo niewiele czasu.

Pożar na statku

Przy usuwaniu usterek na statku pracowało około 300 osób. Pożar wybuchł około godziny 9.00, podczas przerwy śniadaniowej, kiedy większość pracowników zeszła ze statku na posiłek, co prawdopodobnie znacznie ograniczyło liczbę ofiar. Dosłownie kilka minut przed katastrofą z jednostki na śniadanie zeszło prawie sto sprzątaczek, z pracującej na rzecz stoczni Spółdzielni Pracy Usług Stoczniowych „Marlinka”. Kobiety sprzątały po niedawnych pracach malarskich. Strach pomyśleć, co by było, gdyby pozostały na statku kilka minut dłużej…
Tragedia rozpoczęła się przy rurociągu, który dostarczał paliwo ze zbiornika pomocniczego do agregatu prądotwórczego. Mimo intensywnych prac na statku, agregatów prądotwórczych nie można było wyłączyć, ponieważ przed zdaniem statku armatorowi badano poprawność zasilania chłodni w energię elektryczną, którą dostarczały właśnie pracujące agregaty.
Rurociąg został przecięty, aby poprawić nieszczelne spawy i wstawić do niego zawór z termometrem. Przed wykonaniem prac dopływ paliwa do rurociągu został zakręcony. Resztki ropy z rurociągu zostały zlane do przyniesionej przez jednego ze stoczniowców metalowej puszki. Po zakręceniu dopływu paliwa agregat wyłączył się. Początkowo myślano, że to pracujący w pobliżu malarze niechcący wyłączyli urządzenie. Na polecenie przełożonego, jeden z pracowników poszedł sprawdzić przyczynę zatrzymania pracy agregatu. Po krótkiej chwili stwierdził, że zawór doprowadzający paliwo do agregatu prądotwórczego jest zamknięty. Chcąc z powrotem uruchomić agregat, pracownik, który nie wiedział, że rurociąg jest w tym momencie spawany, odkręcił zawór i paliwo popłynęło odcinkiem rurociągu wprost na pracującego palnikiem spawacza. Spawacz spłonął żywcem, a strumień płynącej z rurociągu płonącej ropy zaczął błyskawicznie rozlewać się po statku.
W panice i przerażeniu nikt nie pomyślał o ponownym zakręceniu zaworu, co prawdopodobnie zmniejszyłoby rozmiary tragedii.
Części pracowników udało się uciec z płonącego statku. 21 osób schroniło się w maszynowni. Uciekając, zamykali za sobą drzwi i grodzie, aby odcinając dopływ powietrza, uniemożliwić rozprzestrzenianie się ognia. W maszynowni nie było pożaru, ale nie było stąd drogi ewakuacji.
Akcja ratunkowa byłą utrudniona, ponieważ z braku miejsca w innych rejonach stoczni, statek stał w trudno dostępnym, znajdującym się między budynkami stoczniowym Basenie B.
Strażacy przyjechali na miejsce z opóźnieniem, ponieważ nikt nie potrafił dokładnie wytłumaczyć, gdzie cumuje statek. Kiedy dotarli na miejsce okazało się, że nie mają specjalistycznego sprzętu, aparatów tlenowych i żaroodpornych ubrań, aby wejść do płonącego i coraz bardziej czarnego od dymu statku.

Waląc młotami w stalowy kadłub walczyli o życie

Jedynym sposobem uwolnienia zamkniętych w maszynowni stoczniowców było wycięcie palnikami dziury w kadłubie.
Wszyscy mieli świadomość, że przed planowanym oddaniem jednostki armatorowi na statku są pełne zbiorniki paliwa i próba cięcia kadłuba palnikami może zakończyć się ich wybuchem i jeszcze większą katastrofą. Nie bardzo było wiadomo, w którym miejscu ciąć, ponieważ na miejscu nie było dokładnych planów, pokazujących w którym miejscu dokładnie rozmieszczone są zbiorniki z paliwem. Uwięzieni pracownicy walili młotami w kadłub, aby wskazać ratownikom miejsce, w którym się znajdują.
– To był huk. To było walenie. To było nawalanie dużego młota. Łup, łup, łup, słychać było głuche walenie. Tak to wyglądało, jakby się zmieniali. Jeden tego nie robił. Kilku to robiło – mówił w filmie „Nieznane katastrofy – m/s Konopnicka”, Romuald Buraczewski, były pracownik Stoczni Gdańskiej.
Stojący na brzegu stoczniowcy mieli świadomość, że ich koledzy, dobijając się o pomoc, walczą o życie.
Z każdą chwilą, kiedy w maszynowni brakowało powietrza, uderzenia stawały się coraz cichsze.
Zwlekano z decyzją o wypaleniu otworu ewakuacyjnego ponieważ obawiano się, że gwałtowny dopływ tlenu może spowodować podsycenie ognia lub nawet wybuch.
Później przez wiele lat w Trójmieście opowiadano, że bano się rozciąć kadłub, ponieważ statek był budowany dla Związku Radzieckiego i nikt nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za zniszczenie jednostki.
Przekazywana z ust do ust opowieść nie była prawdziwa i była wyrazem skrywanych, negatywnych uczuć do naszych, jak to określano -”przyjaciół ze wschodu”. Armatorem jednostki od początku, to znaczy od podpisania kontraktu, miały być Polskie Linie Oceaniczne.

Morskie historie: 61 lat temu w Stoczni Gdańskiej wybuchł pożar na statku m/s „MARIA KONOPNICKA”. Zginęło 22 stoczniowców

Dodano: 12 gru 2022, 11:40

13 grudnia 1961 roku na budowanym w Stoczni Gdańskiej im. Lenina drobnicowcu MARIA KONOPNICKA” wybuchł pożar, w którym zginęło 22 stoczniowców.
„MARIA KONOPNICKA” (później nazwę skrócono do m/s „KONOPNICKA”) należała do udanej serii dziesięciotysięczników, oznaczonych symbolem B54, zaprojektowanych i budowanych w polskich stoczniach.
Statek o nośności 10 273 DWT, długości 153,9 m, szerokości 19,4 m i zanurzeniu 8,29 m rozwijał prędkość 16 węzłów i mógł zabierać na pokład 47 osób załogi. Jednostkę zwodowano 17 kwietnia 1961 roku.
13 grudnia statek był już po kilkudniowych próbach morskich, z których powrócił 11 grudnia. Zgodnie z planem, 16 grudnia przedstawiciele stoczni i armatora mieli podpisać protokół zdawczo-odbiorczy i „MARIA KONOPNICKA” miała zostać przekazana do eksploatacji Polskim Liniom Oceanicznym. Na usunięcie usterek, które ujawniono podczas prób morskich, pozostało więc bardzo niewiele czasu.

Pożar na statku

Przy usuwaniu usterek na statku pracowało około 300 osób. Pożar wybuchł około godziny 9.00, podczas przerwy śniadaniowej, kiedy większość pracowników zeszła ze statku na posiłek, co prawdopodobnie znacznie ograniczyło liczbę ofiar. Dosłownie kilka minut przed katastrofą z jednostki na śniadanie zeszło prawie sto sprzątaczek, z pracującej na rzecz stoczni Spółdzielni Pracy Usług Stoczniowych „Marlinka”. Kobiety sprzątały po niedawnych pracach malarskich. Strach pomyśleć, co by było, gdyby pozostały na statku kilka minut dłużej…
Tragedia rozpoczęła się przy rurociągu, który dostarczał paliwo ze zbiornika pomocniczego do agregatu prądotwórczego. Mimo intensywnych prac na statku, agregatów prądotwórczych nie można było wyłączyć, ponieważ przed zdaniem statku armatorowi badano poprawność zasilania chłodni w energię elektryczną, którą dostarczały właśnie pracujące agregaty.
Rurociąg został przecięty, aby poprawić nieszczelne spawy i wstawić do niego zawór z termometrem. Przed wykonaniem prac dopływ paliwa do rurociągu został zakręcony. Resztki ropy z rurociągu zostały zlane do przyniesionej przez jednego ze stoczniowców metalowej puszki. Po zakręceniu dopływu paliwa agregat wyłączył się. Początkowo myślano, że to pracujący w pobliżu malarze niechcący wyłączyli urządzenie. Na polecenie przełożonego, jeden z pracowników poszedł sprawdzić przyczynę zatrzymania pracy agregatu. Po krótkiej chwili stwierdził, że zawór doprowadzający paliwo do agregatu prądotwórczego jest zamknięty. Chcąc z powrotem uruchomić agregat, pracownik, który nie wiedział, że rurociąg jest w tym momencie spawany, odkręcił zawór i paliwo popłynęło odcinkiem rurociągu wprost na pracującego palnikiem spawacza. Spawacz spłonął żywcem, a strumień płynącej z rurociągu płonącej ropy zaczął błyskawicznie rozlewać się po statku.
W panice i przerażeniu nikt nie pomyślał o ponownym zakręceniu zaworu, co prawdopodobnie zmniejszyłoby rozmiary tragedii.
Części pracowników udało się uciec z płonącego statku. 21 osób schroniło się w maszynowni. Uciekając, zamykali za sobą drzwi i grodzie, aby odcinając dopływ powietrza, uniemożliwić rozprzestrzenianie się ognia. W maszynowni nie było pożaru, ale nie było stąd drogi ewakuacji.
Akcja ratunkowa byłą utrudniona, ponieważ z braku miejsca w innych rejonach stoczni, statek stał w trudno dostępnym, znajdującym się między budynkami stoczniowym Basenie B.
Strażacy przyjechali na miejsce z opóźnieniem, ponieważ nikt nie potrafił dokładnie wytłumaczyć, gdzie cumuje statek. Kiedy dotarli na miejsce okazało się, że nie mają specjalistycznego sprzętu, aparatów tlenowych i żaroodpornych ubrań, aby wejść do płonącego i coraz bardziej czarnego od dymu statku.

Waląc młotami w stalowy kadłub walczyli o życie

Jedynym sposobem uwolnienia zamkniętych w maszynowni stoczniowców było wycięcie palnikami dziury w kadłubie.
Wszyscy mieli świadomość, że przed planowanym oddaniem jednostki armatorowi na statku są pełne zbiorniki paliwa i próba cięcia kadłuba palnikami może zakończyć się ich wybuchem i jeszcze większą katastrofą. Nie bardzo było wiadomo, w którym miejscu ciąć, ponieważ na miejscu nie było dokładnych planów, pokazujących w którym miejscu dokładnie rozmieszczone są zbiorniki z paliwem. Uwięzieni pracownicy walili młotami w kadłub, aby wskazać ratownikom miejsce, w którym się znajdują.
– To był huk. To było walenie. To było nawalanie dużego młota. Łup, łup, łup, słychać było głuche walenie. Tak to wyglądało, jakby się zmieniali. Jeden tego nie robił. Kilku to robiło – mówił w filmie „Nieznane katastrofy – m/s Konopnicka”, Romuald Buraczewski, były pracownik Stoczni Gdańskiej.
Stojący na brzegu stoczniowcy mieli świadomość, że ich koledzy, dobijając się o pomoc, walczą o życie.
Z każdą chwilą, kiedy w maszynowni brakowało powietrza, uderzenia stawały się coraz cichsze.
Zwlekano z decyzją o wypaleniu otworu ewakuacyjnego ponieważ obawiano się, że gwałtowny dopływ tlenu może spowodować podsycenie ognia lub nawet wybuch.
Później przez wiele lat w Trójmieście opowiadano, że bano się rozciąć kadłub, ponieważ statek był budowany dla Związku Radzieckiego i nikt nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za zniszczenie jednostki.
Przekazywana z ust do ust opowieść nie była prawdziwa i była wyrazem skrywanych, negatywnych uczuć do naszych, jak to określano -”przyjaciół ze wschodu”. Armatorem jednostki od początku, to znaczy od podpisania kontraktu, miały być Polskie Linie Oceaniczne.

Pomoc nadeszła za późno

W końcu, po wielu godzinach oczekiwania, z Ministerstwa Żeglugi w Warszawie nadeszła decyzja zezwalająca na wycięcie otworu ewakuacyjnego w kadłubie. Dla uwiezionych w maszynowni stoczniowców było już za późno. Udusili się w stalowym kadłubie płonącego statku.
Pożar ugaszono około godziny 17. Planowano przeholowanie jednostki ze stoczni na redę portu gdańskiego, ale z powodu dużego przechyłu statku zrezygnowano z tego pomysłu.
– Kiedy weszliśmy, to widziałem siedmioro ludzi uduszonych. Oni nie byli wcale popaleni. Temperatury tam nie sięgały, nie było zmian poza uduszeniem. Grymas śmierci na twarzach tych ludzi. Szaliki w buzi, jakieś szmaty. Tak ich zastaliśmy, tych siedmioro” – mówił w filmie „Nieznane katastrofy – m/s Konopnicka”, Zbigniew Grabski, starszy oficer na statku „Maria Konopnicka.
– Ludzie leżeli na gretingach nad zęzami, zatruci, zaczadzeni, nic nie spaleni. Czym wyżej, to było coś strasznego. A już na górze od pokładu w stronę komina, szybu maszynowego, to w metalu już dosłownie sople wisiały – relacjonował Romuald Buraczewski.

Sprawiedliwość dla żywych i umarłych

Sprawę pożaru na „Konopnickiej” badał Sąd Wojewódzki w Gdańsku, który 19 kwietnia 1962 roku wydał wyroki skazujące czterech pracowników na kary od ośmiu miesięcy do trzech lat więzienia.
Najważniejszą częścią winy obarczono nieżyjących stoczniowców, których nie mogła już dosięgnąć ziemska sprawiedliwość. Najdłuższy wyrok otrzymał odpowiedzialny za próby zdawczo-odbiorcze brygadzista wydziału W-2, Marian Kamiński, skazany na trzy lata więzienia. Najłagodniej sad potraktował mechanika wachtowego, Mariana Wajsa, skazanego na osiem miesięcy aresztu w zawieszeniu na dwa lata.
Pracownicy nadzoru i dyrektor naczelny stoczni, Jerzy Wychowski, zostali uniewinnieni. 7 grudnia 1962 roku, a więc 8 miesięcy po wyroku uniewinniającym, Jerzy Wychowski popełnił samobójstwo, stając się 23. ofiarą tragicznych wydarzeń.
Izba Morska odstąpiła od własnego postępowania, ponieważ w chwili katastrofy statek nie wszedł jeszcze do eksploatacji.
W roku 1962 powołano komisję do spraw odbudowy statku. Po trwającym ponad rok remoncie, statek m/s „KONOPNICKA” przekazano firmie Chipolbrok, w której pływał przez 17 lat do roku 1979. Później jednostkę sprzedano armatorowi z Chińskiej Republiki Ludowej, zmieniając nazwę na „YIXING”. W październiku 1980 roku statek spłonął podczas postoju w porcie w Szanghaju. Po tym pożarze statek trafił na złom.

Pamiętamy

Dopiero 13 grudnia 2004 roku, a więc 43 lata po katastrofie, w pobliżu Bramy nr 2 Stoczni Gdańskiej umieszczono tablicę upamiętniającą ofiary tragicznego pożaru na m/s „KONOPNICKA”.
Na tablicy, pod wygrawerowaną sylwetką statku, znajduje się napis: „Niech ta tragedia przypomina, iż życie człowieka jest najwyższą wartością”.
Ofiarom tragedii Jacek Kaczmarski poświęcił utwór „MS Maria Konopnicka”. Andrzej Perepeczko napisał wydaną w 1969 roku przez Wydawnictwo Morskie powieść „Z obu stron”.
W powieści „Próba ognia i wody” Andrzej Braun opisuje pożar statku, przebiegający bardzo podobnie do tego, który miał miejsce na m/s „MARIA KONOPNICKA”. Powieść została sfilmowana pod tym samym tytułem. Premiera filmu, którego współscenarzystą był Andrzej Braun, odbyła się w 1979 roku. Główne role zagrali znani aktorzy: Jerzy Kryszak i Edward Lubaszenko. Muzykę do filmu, wyreżyserowanego przez Włodzimierza Olszewskiego, skomponował Jerzy Maksymiuk.

źródło Infomare/ fot. http://www.gdansk.gedanopedia.pl

Zobacz podobne

Wodowanie statków rybackich w Stoczni Karstensen

PL

Kapitan Stanisław Kosko: Pamięć o Bohaterze Obrońcy Wybrzeża

KM

Największa strata polskiej Marynarki Wojennej- zatopienie ORP „Orkan”

PL

Zostaw komentarz

Ta strona wykorzystuje pliki cookie, aby poprawić Twoją wygodę. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuję Czytaj więcej

Polityka prywatności i plików cookie