Polski Portal Morski
Aktualności Historia Żegluga

70 lat PŻM. Otwarcie linii ze Świnoujścia do Ystad

Jednym z najciekawszych momentów w całej 70-letniej historii Polskiej Żeglugi Morskiej było otwarcie przez armatora w 1967 roku pierwszej stałej linii promowej ze Świnoujścia do Ystad. W tamtych czasach było to przedsięwzięcie nie tylko ryzykowne z punktu widzenia eksploatacji statków, ale również bardzo trudne do zrealizowania, ze względu na kontekst polityczny.

Stałe połączenie promowe Polski ze Skandynawią jest z geograficznego punktu widzenia rzeczą tak oczywistą, iż niezrozumiałe jest, dlaczego jeszcze w latach 60. XX w. uznawano je za ryzykowny projekt. Historycznie rzecz biorąc, już w 1938 roku szwedzki parlament i polski Sejm podjęły uchwałę o ustanowieniu żeglugi promowej pomiędzy Karlskroną a Gdynią. Linia ta miała zostać uruchomiona w sierpniu 1939. Wybuch wojny storpedował ten pomysł. Po wojnie, na początku lat 50., na linię z Gdyni do Trelleborga (potem ze Świnoujścia Odra-Portu do Trelleborga) wszedł stary, należący do kolei prom „Kopernik”. Woził on głównie węgiel w wagonach kolejowych, ale miał też 12 miejsc pasażerskich. Pływał wraz z trzema innymi jednostkami szwedzkimi. Niestety, po reformie walutowej polskiego rządu przewozy polsko-skandynawskie w tej formie przestały być opłacalne i linię szybko zawieszono.

Do pomysłu uruchomienia połączenia ze Skandynawią powrócono w latach 60. Twórcą tej idei i jej gorącym orędownikiem był ówczesny dyrektor naczelny PŻM Ryszard Karger. Niestety, dla przeprowadzenia tego rodzaju przedsięwzięcia w ówczesnej Polsce były bardzo niekorzystne warunki polityczne. Zdecydowanym przeciwnikiem utworzenia polsko-skandynawskiej linii był ówczesny I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka. Gomułka pod wpływem przywódcy jugosłowiańskiego Josipa Broz Tito uważał, że turystyka to marny interes, nie był więc zainteresowany w rozwoju tej branży w Polsce. Podobnie niechętnie podchodził do sprawy budowy środków transportu, które miały turystów do naszego kraju przywieźć. Uznał, że żegluga turystyczna jest wręcz niebezpieczna dla kraju, ponieważ wśród przyjeżdżających gości mogło znajdować się wielu szpiegów.

W 1964 roku podjęliśmy decyzję o uruchomieniu linii promowej do Ystad – wspomina nieżyjący już były dyrektor naczelny PŻM RYSZARD KARGER. – Problemem jednak podstawowym był brak promu. W końcu znaleźliśmy odpowiedni statek, który zszedł prosto ze stoczni. Należał on do stowarzyszenia producentów warzyw na Bornholmie i miał być wykorzystywany do przewozu ich produktów do Kopenhagi. Prom nazywał się „Jens Kofoed”, miał 3 tysiące ton nośności i jak na owe czasy był bardzo sympatyczny. Zapytaliśmy więc właścicieli jednostki – firmę Bornholmsfaerger z Rønne – czy nie zechcieliby połączyć swojej linii z Bornholmu do Kopenhagi z jednoczesnym zawijaniem trzy razy w tygodniu do Świnoujścia. Pomysł wydał im się ciekawy, więc się zgodzili. Niestety, w tamtych czasach ruch pasażerski i kołowy z Polski i do Polski był jeszcze dość marny. W rezultacie Duńczycy sporo do eksploatacji promu dokładali i po sezonie 1964 roku zdecydowali o zawieszeniu połączenia.

Kiedy „Jens Kofoed” zniknął z linii, zrobił się straszny wrzask, że Karger samowolnie zdjął prom, a ówczesny prezes Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki, członek KC, Włodzimierz Reczek naskarżył na mnie władzom. Minister żeglugi Janusz Burakiewicz wezwał więc mnie do siebie i mówi: – Nie wiem, jak to zrobisz, ale w sezonie na linii do Ystad musi pojawić się prom. Pojechałem więc do Sztokholmu, gdzie miałem trochę przyjaciół wśród żeglugowców i dzięki ich pomocy znaleźliśmy stary 30-letni prom „Visborg”. W tym czasie był on już odstawiony z eksploatacji. Do czasu zakupu nowej jednostki wzięliśmy więc „Visborga” w dzierżawę. Niestety statek ten okazał się kompletnie niezdatny do obsługi ruchu turystycznego. Z powodu braku ramp samochody osobowe przenoszone były na pokład dźwigiem, o przewozie ciężarówek w ogóle nie było mowy. Jednak 150 pasażerów, którzy mogli podróżować tym promem, nie narzekało na standard. Wszędzie na statku był szlachetny mahoń i mosiądz. Poprzez shipchandlera zorganizowaliśmy wyżywienie, więc pasażerowie mieli co jeść i wszystko funkcjonowało tak jak trzeba. Kiedy informacja o wznowieniu linii doszła do Warszawy, dostałem pochwałę od ministra. W kolejnym pełnym sezonie, czyli w 1966 roku, „Visborg” przewiózł łącznie ponad 22 tysięcy pasażerów oraz około 3 tysięcy samochodów osobowych.

Realizowanie żeglugi promowej do Ystad „Visborgiem” było na dłuższą metę niemożliwe. Na rynku pojawił się jednak w tym czasie ciekawy prom „Finndana” zbudowany w 1962 roku i należący do fińskiej kompanii Finnlines O/Y. Do naszych potrzeb pasował idealnie. Miał on 96 metrów długości i prawie 3000 BRT. Jak na owe czasy był też nieźle wyposażony, m.in. w dwa radary, żyro, autopilota, system Decca Navigator. Jednorazowo zabierał 360 pasażerów, z których 178 korzystało z miejsc w kabinach, a 76 z wygodnych foteli pulmanowskich. Ponadto mógł zabierać 125 samochodów osobowych lub 25 autobusów bądź samochodów ciężarowych.

Złożyliśmy więc wniosek do ministerstwa o zakup, ale ze względu na znane stanowisko Gomułki w sprawie rozwoju polskiej turystyki nie otrzymywaliśmy w tej sprawie odpowiedzi. Wreszcie pojawił się moment, że Gomułka gdzieś wyjechał i w jego zastępstwie wicepremier Eugeniusz Szyr dał zgodę ministrowi Burakiewiczowi na zakup promu. Kiedy tylko otrzymaliśmy z Warszawy „zielone światło”, sfinalizowaliśmy transakcję i m/f „Finndana”, przemianowany na m/f „Gryf”, był w czerwcu 1967 roku gotowy do wejścia na linię do Ystad – wspominał RYSZARD KARGER.

– Dla władz miasta Ystad utworzenie stałego połączenia z Polską było celem priorytetowym – mówi kpt. ż.w. ZBIGNIEW SAK, jeden z pierwszych, obok kpt. ż.w. Józefa Stebnickiego, kapitanów „Gryfa”.

  – Od lat zabiegał o to burmistrz Ystad Eric Anderson. Zresztą często w tej sprawie jeździł do Polski: trzy razy złożył wizytę w Głównym Komitecie Kultury Fizycznej i w Ministerstwie Żeglugi. Kiedy polska delegacja po raz pierwszy przyjechała do Ystad, aby obejrzeć port, zrobił nieprawdopodobną fetę. Do Polski czuł sentyment z dwóch powodów: miał żonę Polkę, którą w ramach powojennej akcji „białe autobusy” przywiózł do Szwecji z obozu w Ravensbrück, a po drugie – kiedyś gdy był w naszym kraju, dostał zawału i polscy lekarze uratowali mu życie. Anderson rzucił tylko jeden argument na rzecz swojego miasta, za to bardzo ważny: Ystad to jedyny port w południowej Szwecji, który zimą nie zamarza. Dla nas przede wszystkim ważny był argument geograficzny: najkrótsza droga do Skandynawii ze Świnoujścia wiodła właśnie do Ystad. Po tymczasowych eksperymentach z „Jensem Kofoedem” oraz „Visborgiem” PŻM kupiła wreszcie „Gryfa”. Dyrektor Karger zapłacił za niego 2 miliony 200 tys. USD. Prom zwrócił się więc w zaledwie trzy i pół roku, a kiedy w 1970 roku zabierało go PLO, był już spłacony – mówi kpt. ż. w. ZBIGNIEW SAK.

Inauguracyjny rejs „Gryfa” odbył się 20 czerwca 1967 roku. Od tego czasu prom codziennie wychodził ze Świnoujścia o godz. 12, a wracał o 7 rano następnego dnia. Po sezonie kursował 5 razy w tygodniu.

– Sama uroczystość z okazji pierwszego rejsu była wielką fetą – wspominał RYSZARD KARGER. – Na otwarcie linii do Ystad przybyli m.in. ówczesny premier Szwecji Tage Erlander i minister komunikacji Olof Palme. Ten ostatni podjechał pod sam prom wspaniałym dyliżansem zaprzężonym w cztery konie. Po czym zeskoczył z ławki woźnicy i wytargał na nabrzeże dwa worki pełne listów. Jeden z worków wniósł na placach sam Olof Palme, drugi zataszczył na górę kapitan „Gryfa” Zbigniew Sak.

Uruchomienie linii do Szwecji błyskawicznie dało się odczuć również w Szczecinie. Słynna „Kaskada” przeżywała wówczas prawdziwe oblężenie Skandynawów. Niestety, Szwedzi bardzo szybko zasłynęli wśród naszych restauratorów jako osoby nie wylewające za kołnierz. Przyjeżdżali szczególnie na weekendy – u nas w soboty jeszcze się pracowało, a oni mieli już wolne. Praktycznie w każdym nocnym lokalu słychać było wtedy język szwedzki.

– Jak wyglądała wtedy turystyka skandynawska do Polski, obrazuje taka oto historia – opowiadał RYSZARD KARGER.

 – Pewnego dnia kapitan „Gryfa” Zbigniew Sak dostał list od jakiegoś Szweda. Szwed pisał, że dzięki kapitanowi i jego statkowi mógł przyjechać samochodem do Polski i spędzić tutaj najpiękniejszy urlop w swoim życiu. Zainteresowaliśmy się tym listem i tym, jak wyglądała podróż szwedzkiego turysty. Okazało się, że pan ten przyjechał do Ystad i wjechał na prom. W Świnoujściu poprosił obsługę promu, żeby znaleźć mu kierowcę do jego własnego samochodu, by ten mógł zawieźć go do Gdyni. Szwed nie był w stanie prowadzić, bo po nieprzespanej nocy spędzonej w barze był jeszcze kompletnie pijany. Nikt chętny do roli szofera się nie znalazł, więc ostatecznie turysta sam wsiadł do samochodu i pojechał w kierunku Gdyni. Warto podkreślić, że jedynie „w kierunku”, a nie do Gdyni, ponieważ po drodze był Koszalin, a tam droga wiodła obok restauracji i hotelu „Jałta” (obecnie hotel „Gromada”). Szwed poczuł się na tyle zmęczony, że zatrzymał samochód. W hotelu dano mu ładny pokój. I tak mu tam było dobrze, że przez cały tydzień przeleżał w swoim pokoju, pijąc na umór i rzadko wychodząc na zewnątrz. Potem wynajął jakiegoś człowieka, który zawiózł go z powrotem na prom, na którym oczywiście znów się upił. Jakiś marynarz wyprowadził mu samochód w Ystad, a sam Szwed chwiejąc się wsiadł do auta i odjechał w siną dal. A potem w liście do kapitana Saka uznał cały ten czas spędzony na promie i w Polsce za najpiękniejszy urlop w swoim życiu.

Zobacz podobne

91. rocznica utworzenia 13. Dywizjonu Trałowców

AB

Polska przygotowuje rozległy program rozbudowy magazynów gazu

BS

W Kołobrzegu będzie 10. morskich kąpielisk

KM

Zostaw komentarz

Ta strona wykorzystuje pliki cookie, aby poprawić Twoją wygodę. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuję Czytaj więcej

Polityka prywatności i plików cookie