Polski Portal Morski
Aktualności Historia Ważne

Wyprawy PŻM na Spitsbergen

W całej ponad siedemdziesięcioletniej historii Polskiej Żeglugi Morskiej statki armatora docierały w różne niedostępne miejsca na świecie. Jednym z takich miejsc był Spitsbergen. W pierwszej wyprawie, zorganizowanej jeszcze pod koniec lat 50. XX wieku uczestniczył parowiec PŻM „Ustka”. Był to w ogóle pierwszy polski statek handlowy, który dotarł na tę wyspę, a rejs związany był z transportem wyposażenia zakładanej wówczas w Arktyce stacji polarnej.

1 lipca 1957 roku s/s „Ustka” – niewielki (1570 DWT) parowiec zbudowany jeszcze przed wojną, w 1938 roku, w Szczecinie – rozpoczął w Gdyni swoją wyjątkową podróż. Statkiem dowodził kpt. ż. w. Bolesław Bąbczyński, natomiast dodatkową załogę stanowili członkowie Polskiej Akademii Nauk. Ich celem była budowa pierwszej polskiej stacji w Arktyce, w rejonie fiordu Hornsund. Wyprawą, odbywającą się w ramach Międzynarodowego Roku Geofizycznego, kierował słynny polski polarnik prof. Stanisław Siedlecki.

Rejs ten wspominał projektant bazy Jerzy Piotrowski: Nasz bagaż, w sumie ponad 500 ton, ładowany był w Gdyni z użyciem wszelkich urządzeń portowych i dźwigów – my musieliśmy na Spitsbergenie rozładować to wszystko ręcznie. Ze statku, oddalonego od brzegu około kilometr, wyładowywaliśmy bagaż do szalup, potem przebijaliśmy się przez gęste bryły lodu, którymi przeważnie wypełniony był cały fiord. Bagaż wyładowywano na drewniany pomost zbudowany zaraz po zakotwiczeniu okrętu, a potem dowożono na miejsce przeznaczenia traktorem lub jeepem, albo też donoszono na plecach. Kiedy po tygodniu pracy okręt jeszcze nie rozładowany otrzymał przez radio wiadomość o zbliżającym się sztormie, po prostu wyrzucił za burtę jedną trzecią elementów budynku i wypłynął w morze. Przez kilka dni, po pełnym lodu fiordzie, łowiłem części naszego domu – wspominał Jerzy Piotrowski.

Rzeczywiście, zbliżający się sztorm zmusił kapitana Bąbczyńskiego do pospiesznego „zdania” ładunku i ucieczki na pełne morze, wolne od kry. Pozostanie we fiordzie stanowiło wielkie ryzyko dla statku i załogi. S/s „Ustka” w ciężkim sztormie zawinęła do portu Adventbay – 700 km od bieguna północnego. Tam załadowała węgiel dla odbiorcy szwedzkiego. Statek powrócił do Polski na początku sierpnia 1957 roku.

Polska Żegluga Morska wróciła na Spitsbergen już na początku XXI wieku, ale tym razem z potężnymi 70-tysiecznikami. 

Kiedy w 2001 roku duża norweska firma Jebsen postanowiła po raz pierwszy wysłać na Spitsbergen po ładunek węgla duży statek typu panamax (74 tys. DWT), z zadaniem tym zwróciła się do PŻM. I nic w tym dziwnego. Kapitanowie Polskiej Żeglugi Morskiej znani są na całym świecie ze swoich wysokich umiejętności. Do tej pory przewóz tego surowca z polarnych wysp realizowany był znacznie mniejszymi jednostkami. Nikt bowiem wcześniej nie odważył się „wcisnąć” takim kolosem w wąskie norweskie fiordy.

Ale gdy organizacje ekologiczne dowiedziały się o wspólnych planach Jebsena i  PŻM, podniosły ogromny tumult, a dyskusja na ten temat rozgorzała nawet na forum norweskiego parlamentu. Mówiono o tym, że Spitsbergen jest bardzo wrażliwym ekologicznie terenem, który wymaga szczególnej opieki, zatem jakakolwiek katastrofa statku, skutkująca rozlewem paliwa, miałaby poważne konsekwencje dla lokalnego ekosystemu.

W odpowiedzi jednak Jebsen zapewnił wszystkich, że Polacy mają ogromne doświadczenie w eksploatacji dużych statków i są przygotowani do nawigowania nawet w najtrudniejszych warunkach.

W lipcu 2001 roku w pionierską podróż do portu Svea, leżącego wewnątrz fiordu Van Mijen na Spitsbergenie, wyruszyły dwa peżetemowskie panamaxy: m/s „Solidarność” i m/s „Armia Krajowa”. Wyprawę z punktu widzenia naukowego z pokładu „Solidarności” nadzorował pracownik szczecińskiej AM (wówczas WSM) prof. Bernard Wiśniewski. Najtrudniejszą częścią rejsu było przejście przez wąską cieśninę Aksela. Wcześniej na pobliską wyspę przetransportowano helikopterami w charakterze obserwatorów aż 27 osób, w tym dziennikarzy i ekologów. Jak stwierdzili później na łamach norweskiej prasy mieszkający na stałe na wyspie dwaj rybacy, miejsce to w całej swojej historii nie przeżyło podobnego najazdu gości.

Przejście polskiego panamaxa – pierwszego tak dużego statku – przez cieśninę Aksela rozpoczęło się zaraz po północy z 11 na 12 lipca. Godzina była z góry określona: w tym czasie zmieniają się tam pływy, co powoduje, że zanikają niebezpieczne prądy. Mierząca 228 metrów długości i 38 metrów szerokości „Solidarność” przepłynęła w odległości ok. 500 metrów od lądu z prędkością 5 węzłów. Statek ubezpieczały dwa holowniki, które okazały się niepotrzebne. Wszystko odbyło się zgodnie z planem i bez najmniejszych problemów.

Wkrótce ekolodzy powrócili więc do swojego głównego tematu, ochrony polarnych niedźwiedzi, a statki handlowe mogły rozpocząć na tym szlaku regularną żeglugę. Nie krył radości także właściciel firmy Jebsen – Atle Jebsen. W liście do PŻM pogratulował firmie i załodze „Solidarności”, pisząc m.in.: Wspólnie udowodniliśmy politykom i ekologom, że korzystamy z najlepszych statków oraz załóg. Dzięki wam obecnie niektórzy politycy zaczynają mówić, iż nawigacja na tych akwenach jest najbezpieczniejszą na całym norweskim wybrzeżu.

Wykorzystanie od 2001 roku dużych masowców PŻM umożliwiło Norwegom pełne wykorzystanie kopalni odkrywkowej w Svea – jednej z trzech funkcjonujących na Spitsbergenie.

Krzysztof Gogol

Zobacz podobne

OTL podpisała umowę współpracy z Grupą Rhenus

BS

W Gdańsku rozpoczęto budowę niszczyciela min ORP Rybitwa

KM

Ukraina/ Rosja przerwała poszukiwania strąconego amerykańskiego drona na Morzu Czarnym

BS

Zostaw komentarz

Ta strona wykorzystuje pliki cookie, aby poprawić Twoją wygodę. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuję Czytaj więcej

Polityka prywatności i plików cookie