Polski Portal Morski
Aktualności Bezpieczeństwo Forum Ekspertów

Witkiewicz: Marynarka Wojenna ma nie tylko prowadzić wojnę, ale także jej zapobiegać

Marynarka Wojenna w odróżnieniu od pozostałych rodzajów sił zbrojnych realizuje zadania, które nie mają prowadzić do działań zbrojnych, ale im zapobiegać. Sama obecność w rejonie okrętów wojennych często jest kubłem zimnej wody na niektóre, zbyt rozgrzane głowy. Takich zadań jest mnóstwo i tak też należy patrzeć na Marynarkę Wojenną – mówi były dowódca ORP Sęp, obecnie służący w Centrum Operacji Morskich – Dowództwie Komponentu Morskiego kmdr por. Tomasz Witkiewicz, w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Polskie społeczeństwo nie darzy Marynarki Wojennej (MW) przesadną estymą. Ma na to wpływ między innymi o Operacji Peking, czyli wycofaniu głównych sił nawodnych z Bałtyku w przeddzień wybuchu II Wojny Światowej, ale też brak zamorskich kolonii czy poczucia silnego historycznego związku z morzem. Do czego dzisiaj potrzebna jest Polsce Marynarka Wojenna i jak wytłumaczyć jej znaczenie?

Kmdr por. Tomasz Witkiewicz: Tak, jednym z koronnych zarzutów w stosunku do funkcjonowania MW jest bezustanne przypominanie o klęsce wrześniowej, która przecież była porażką całego państwa, a nie tylko Marynarki Wojennej. Założeń operacyjnych nie wykonały siły lądowe, nie wykonały również siły powietrzne, natomiast w stosunku do nich nie ma takich głosów krytycznych, jak w przypadku morskich sił zbrojnych. Jednak argument wrześniowy też jest fałszywym poglądem i zarzutem w stosunku do MW. Po pierwsze, plan Peking, czyli ewakuacja poza Bałtyk trzonu uderzeniowego floty w postaci trzech niszczycieli, był autorstwa Sztabu Generalnego, który opracowali tzw. „zieloni” generałowie. To nie był plan admirała Unruga, tylko plan szefa sztabu generalnego, który był mimo wszystko sensowny. Należy pamiętać, o czym wielu dziś zapomina, że międzywojenna MW tworzona była z myślą o stawieniu czoła Związkowi Sowieckiemu, a nie Niemcom. Z tych uwarunkowań historycznych wynikały też rodzaje okrętów i ich wielkość. Te duże niszczyciele miały za zadanie eskortować transporty zaopatrzenia i sprzętu do Gdyni w przypadku wojny z Rosją. Z kolei w późniejszym czasie, kiedy już szykowano się na wojnę z III Rzeszą, miały zapewniać eskortę towarów i zaopatrzenia do rumuńskiego portu w Konstancy, skąd dalej drogą lądową trafić miały do Polski. Okręty podwodne były duże, ponieważ ich pierwotnym zadaniem było atakowanie grup pancerników sowieckich, które w założeniu planistów miały w przypadku wojny z Rosją przybyć w rejon Zatoki Gdańskiej. Duże okręty podwodne, jak np. ORP Orzeł, dysponujące dużym zapasem torped, miały stanowić skuteczny oręż przeciwko dobrze uzbrojonym okrętom sowieckim. W kształcie przedwojennej Marynarki Wojennej nie było przypadku, tak jak wielu dziś twierdzi.

Niedocenienie roli MW, ale także całego morza to pewien element, który towarzyszy nam jeszcze od czasów szlacheckich. Większość płodów rolnych, produktów rzemieślniczych, czy surowców np. smoły, wytwarzanych na terytorium Rzeczpospolitej trafiało do Gdańska czy portów Kurlandii. Nie dostrzegano, a może i dostrzegano, ale nie potrafiono tego zmienić, że porty swoje bogactwo wytworzyły właśnie na tych towarach, które taniej kupiono od nas, a drożej sprzedano poprzez handel morski. Myślę, że dzisiaj to się zmienia. Do społeczeństwa zaczyna powoli docierać fakt, że Bałtyk jest naszą jedyną bezpośrednią autostradą łączącą nas ze światem, że dzięki posiadaniu dostępu do Bałtyku możemy bez skrępowania prowadzić handel z kimkolwiek chcemy, nie musimy ponosić dodatkowych kosztów generowanych przez pośredników, w odróżnieniu od państw śródlądowych w naszym regionie. W ostatnich latach, coraz więcej osób dostrzega znaczenie Bałtyku w kontekście energetycznym i projektów, jak Baltic Pipe, gazoport w Świnoujściu czy pływający gazoport w Zatoce Gdańskiej, morskie farmy wiatrowe czy naftoport oraz fakt, że Gdańsk w pierwszym kwartale bieżącego roku był największym portem kontenerowym na Bałtyku. To wszystko otwieraja niektórym oczy na tę część Polski, która dotychczas była marginalizowana.

Poza zyskami, mamy również zagrożenia i mam wrażenie, że sprawa Nord Stream 2 pokazała społeczeństwu, że Morze Bałtyckie to nie tylko akwen otwarty dla nas, ale także miejsce, w którym krzyżują się różne interesy, różnych państw. Bałtyk to nie jest ściana, to jest okno, które może też stanowić wyzwanie.

Do czego jest nam zatem potrzebna Marynarka Wojenna?

Marynarka Wojenna w czasie pokoju, czyli większości czasu w którym funkcjonujemy, realizuje mnóstwo zadań „codziennie”. Nie chcę tu stawać w opozycji do pozostałych rodzajów sił zbrojnych, ale komponent morski w odróżnieniu od wojsk lądowych czy sił powietrznych realizuje bez przerwy zadania na rzecz gospodarki narodowej. Mają charakter obronno-ochronny, jak monitoring wespół ze Strażą Graniczną granicy morskiej państwa, zarówno z lądu, morza i powietrza, wiąże się z tym prowadzenie działań rozpoznawczych, zbieranie informacji, sygnałów, sygnatur. Te dane są zbierane na potrzeby całych sił zbrojnych, a nie tylko MW. Marynarka Wojenna prowadzi również działania ratownicze na morzu. Wspiera cywilną Morską Służbę Poszukiwania i Ratownictwa, m.in. poprzez udział komponentu lotniczego. Mało znany jest fakt, że niewybuchy znajdowane na dnach zbiorników wodnych, jezior, rzek, bez względu na lokalizację, podejmowane są i neutralizowane przez saperów służących na co dzień w formacjach Marynarki Wojennej. Ten rodzaj sił zbrojnych odpowiada również za całość działań hydrograficznych, przygotowywanie map morskich, wydawnictw nawigacyjnych, przygotowywanie ostrzeżeń nawigacyjnych, itp. Można powiedzieć, że w czasie pokoju, 50 procent zadań MW nie wiąże się z działaniami militarnymi.

To są jednak zadania poboczne i mimo, że są ważne, nie są istotą wyzwań stawianych przed Marynarkę Wojenną. Podstawowym zadaniem Marynarki Wojennej jest pilnowanie, aby polska działalność, wolność gospodarcza na Bałtyku nie była w żaden sposób ograniczana przez zagrożenia pochodzące z różnych kierunków. Bałtyk dotychczas był stosunkowo bezpiecznym akwenem, jednak tutaj można wykorzystać pewną analogię do posiadania kota. Mając w domu to zwierzę, można nie dostrzec obecności gryzoni. Ich po prostu nie ma, jednak, kiedy kota zabraknie, nagle zdajemy sobie sprawę z tego, że w naszym domu pojawiła się mysz. I wtedy często zaczyna się problem. To samo jest na Bałtyku. Obecność MW powoduje, że utrzymujemy pewien poziom bezpieczeństwa. To jest ten miękki charakter istnienia MW i realizowania polityki państwa.

Jakie zatem narzędzia ma MW do dyspozycji w celu realizacji tych zadań?

Po pierwsze, mamy system obserwacji brzegowej: optyczny i radiolokacyjny. Marynarka Wojenna to również Brygada Lotnictwa MW, która wykonuje zadania na rzecz komponentu morskiego, od działań patrolowych, po akcje ratownicze. Marynarka Wojenna to również pododdziały lądowe, m.in. saperzy, chemicy, i tym podobne. Ostatnim elementem, bardzo istotnym, są okręty – od tych najmniejszych po te największe. Marynarka Wojenna jest zatem takim miniaturowym przekrojem całych sił zbrojnych, w którym zawarte są praktycznie wszystkie elementy, które możemy spotkać w innych rodzajach wojsk.

No właśnie. Tu pojawia się jeden z głównych argumentów krytyków MW, czyli po co posiadać Marynarkę skoro zadania te można przekazać innym instytucjom, a sam akwen jest tak mały, że najlepszym okrętem na nim jest samolot. Co Pan o tym myśli?

Zacznę od argumentów o wcieleniu poszczególnych elementów wchodzących dziś w skład MW do innych Rodzajów Sił Zbrojnych. Specyfika morska, działania na styku lądu i morza wymaga specjalistycznych szkoleń i specyficznego podejścia do rozwiązywania pewnych wyzwań. Saperzy będący w Marynarce Wojennej specjalizują się w bardzo wąskich, co nie oznacza, że mniej ważnych specjalizacjach. Oddanie ich na przykład do brygad ogólnowojskowych spowodowywałoby sytuację, w której ta specjalizacja z czasem by zaniknęła, ponieważ nie byłoby czasu i możliwości jej realizacji. To samo dotyczy innych specjalizacji, jak chemików, operatorów systemów radarowych czy lotników. Marynarka Wojenna ze względu na specyfikę wykorzystuje całkiem inny rodzaj sprzętu, inny rodzaj jednostek miar, inne rodzaje map. Zawsze śmiałem się z kolegami z Wojsk Lądowych patrząc na ich mapy taktyczne, że brakuje mi na nich wielu oznaczeń, czy wielu danych. Tak samo działo się, kiedy oni patrzyli na mapy morskie. Podobnie wygląda sytuacja w przypadku lotników morskich. Inaczej lata się nad wodą, inaczej nad lądem, wie to każdy pilot. Inne metody wykorzystują piloci poszukując człowieka poszukiwanego na lądzie, a inne metody wykorzystują piloci szukający kogoś, kto zaginął w wodzie. Tu są różnice, które łatwiej uwzględnić, kiedy cały ten system znajduje się w Marynarce Wojennej.

Co z samolotem jako najlepszym okrętem na Bałtyk?

Tę tezę można łatwo obalić. Po pierwsze, historycznie bywały już momenty, w których wieszczony był kres okrętów jako platform bojowych. Jeden z nich nastąpił w latach 60. XX wieku, kiedy wchodziły użytku na masową skalę rakiety. Miały one zastąpić okręty, a w rzeczywistości zadomowiły się na pokładach okrętów jako ich oręż. Po drugie, specyfika Bałtyku jest taka, że panują na nim trudne warunki meteorologiczne. Doskwierają turystom wypoczywającym na bałtyckich plażach w okresie letnim, dokuczają załogom statków i okrętów, ale przeszkadzają również załogom samolotów. Pogody lotnej nad Bałtykiem jest mniej niż w innych obszarach morskich, np. nad Morzem Śródziemnym. Samolot nie zawsze jest w stanie zrealizować misję nad tym akwenem w sytuacji niskiej podstawy chmur czy silnych wiatrów. Coś, co samolotom utrudnia wykonanie misji, dla okrętu nie jest specjalnym problemem. Samolot z racji swojej specyfiki nie jest również w stanie wykonać długotrwałej misji nad morzem. Im samolot dalej operuje od bazy lotniczej, tym więcej paliwa musi ze sobą zabrać, co oznacza, że nie będzie w stanie zabrać dostatecznej liczby efektorów, czyli uzbrojenia. Ze względu na paliwo, ale także ograniczenia załogi, samolot może przebywać w określonym rejonie działań przez określony czas. Okręt, zwłaszcza duże jednostki bojowe mają autonomiczność sięgającą kilku tygodni, a będąc zaopatrywane na morzu, nawet kilka miesięcy.

Ponadto, proszę zwrócić uwagę na możliwości bojowe sił powietrznych i ich zadania w czasie wojny. Nasze samoloty, których liczba przecież jest ograniczona, będą musiały wykonywać zadania na rzecz wojsk lądowych, jak wsparcie bezpośrednie, misje rozpoznawcze, uderzeniowe, i tym podobne. Ponadto, będą musiały wykonywać misję obrony przestrzeni powietrznej przed atakiem wrogich samolotów. To są główne zadania Sił Powietrznych. Jak zatem znaleźć tu miejsce na dodatkowe zadania wykonywane nad wodą? Takie samoloty musiałyby mieć odpowiednie sensory, radary, wyposażenie i uzbrojenie. Specyfika działań nad morzem wymaga również bardzo konkretnych umiejętności od pilotów, którzy mieliby wykonywać takie zadania. Dzisiaj niczego takiego nie posiadamy, a tworzenie wszystkiego od podstaw przewyższa znacznie kwoty, które mogłyby zostać zainwestowane w budowę okrętów MW.

Ponadto, w czasie wojny zadania sił zbrojnych sprowadzają się do dość konkretnych czynności, a więc, mówiąc bardzo wprost zabijania, niszczenia, bądź obezwładniania przeciwnika. To jest zerojedynkowe. Albo coś niszczymy lubobezwładniamy albo nie. Samoloty, które potencjalnie miałyby zastąpić okręty nie są w stanie realizować swoich zadań poniżej progu wojny, a więc w czasie kryzysu. Samolot nadlatujący nad jednostkę morską naruszającą naszą granicę nie zmusi go do zmiany kursu, do zmiany zachowania. Takie działania często praktykują Rosjanie, jednak poza efektem propagandowym i filmikami z takich przelotów nie wynika nic więcej. Samolot jest świetnym narzędziem rozpoznania, jednak neutralizacja zagrożenia możliwa jest jedynie przez inną jednostkę morską. Ponadto okręty mogą prowadzić inspekcję innych jednostek oraz monitoring zarówno nawodny jak i podwodny. Zatem należy zadać pytanie, w czym nam może pomóc lotnictwo w sytuacji, która nie jest jeszcze wojną, ale nie jest już okresem pokoju. Te możliwości są ograniczone, i to znacznie. Gdyby ta teoria o samolotach na Bałtyku była prawdziwa, nie widzielibyśmy już na nim okrętów innych państw. Tymczasem Szwecja, Finlandia, Niemcy, Dania czy Rosja mocno inwestują w ten rodzaj sił zbrojnych. Tak samo sytuacja wygląda w przypadku Morskiej Jednostki Rakietowej. To typowy przykład zero-jedynkowego efektora. Jest świetnym narzędziem w czasie wojny jako wsparcie działań MW, ale nie nadaje się do wykonywania zadań w czasie kryzysu czy pokoju.

I tu jest pewne przewrotne clou mojej odpowiedzi. Marynarka Wojenna, wbrew obiegowej opinii, nie jest tylko od tego, aby toczyć wojnę. Pozostałe rodzaje sił zbrojnych szykowane są na wojnę. Ich sposób szkolenia, wyposażenia czy funkcjonowanie ma charakter przygotowania do mobilizacji i wejścia w czas wojny.

Marynarka Wojenna – nie tylko. Ona wykonuje zadania, które w założeniu mają nie dopuścić do wojny. Ma zapobiegać prowokacjom, ma odstraszać przeciwnika zanim rozpocznie się gorąca faza konfliktu. To jedyny rodzaj sił zbrojnych, który może swoim działaniem nie dopuścić do wybuchu wojny. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której na podejściu do gazoportu w Świnoujściu odnajdujemy miny morskie, które ucharakteryzowane są na miny pochodzące, np. z czasów drugiej wojny światowej? Ktoś je tam położył i czeka na tragedię. To Marynarka Wojenna będzie odpowiedzialna za całą akcję poszukiwawczą, ratowniczą, etc., a przecież okresu wojny, ba – nawet kryzysu, nie będziemy mieli. To jest nasza specyfika działania, której nie mają, np. wojska lądowe.

Od początku roku medialnym tematem związanym z modernizacją MW jest projekt Miecznik, czyli plan pozyskania trzech okrętów klasy fregata. Niektórzy mówią, że takie okręty są za duże na Bałtyk. Czy to prawda?

Nieszczęściem Marynarki Wojennej było ogłoszenie, że Ślązak jako okręt patrolowy jest największą motorówką świata. Potem pojawiła się nieszczęsna, wymyślona klasa okrętów –  Okręty Obrony Wybrzeża. Panował strach przed używaniem określeń tradycyjnych, jak korwety czy fregata, które źle się kojarzyły decydentom i społeczeństwu. To ten moment w historii Marynarki Wojennej, który bardzo negatywnie wpłynął na jej wizerunek.

Co do fregat… niszczyciele w czasie dwudziestolecia międzywojennego mogły taktycznie oddziaływać na przestrzeń około 20-30 km od okrętu. Czyli na taką odległość, na jaką możliwe było użycie głównego uzbrojenia. Dzisiaj, w dobie technologii rakietowej, te odległości, jeżeli mówimy o kontrolowaniu przestrzeni powietrznej, wzrosły do 160-200 km. Mówimy o efektorach, czyli samych rakietach. Jeżeli mówimy o sensorach, czyli możliwości wykrywania zagrożeń i monitorowania przestrzeni powietrznej, to mowa tu o ponad 400 km. Jeżeli dodamy do tego śmigłowiec, wyposażony w odpowiedni radar, otrzymujemy możliwość pokrycia przestrzeni bez żadnych „szumów radiolokacyjnych” czy martwych stref. I to daje już jeden okręt. Chociaż trzeba pamiętać, że to nie jest tak, że w działaniach bojowych może być miejsce tylko na jeden okręt. One powinny działać w zespołach. Dwie takie fregaty mają czterokrotnie większą szansę na obronę niż jedna. To jest postęp geometryczny. Jedna fregata uzupełnia drugą, pozwala na optymalne wykorzystanie sensorów i efektorów, to jest też kwestia taktyczna. Dlaczego trzy fregaty? W czasie pokoju chodzi o szkolenia czy ewentualne naprawy. Jedna się szkoli, druga jest w naprawie, trzecia jest w morzu. W czasie wojny one wszystkie będą gotowe do działania, tak jak wszystkie okręty we wrześniu 1939 roku były gotowe do wykonywania misji, wszystkie były sprawne. Wojnę poprzedzają pewne ruchy, pewne działania, na które możemy się przygotować. Nie jest tak, jak niektórzy twierdzą, że wojna zastanie okręty w portach, w Gdyni czy Świnoujściu. Jeżeli pojawi się zagrożenie, te jednostki opuszczą porty i zajmą pozycje bojowe już zawczasu.

Dlaczego jednak fregaty? Dlatego, że to kompromis pomiędzy wielkością, kosztem i możliwościami bojowymi. Jest to też ten typ okrętu, który jest bardzo popularny na świecie. Ofert i projektów takich jednostek jest bardzo dużo, bardzo łatwo je zamówić. Takie okręty prezentują też bardzo wysoki poziom możliwości bojowych przed zagrożeniem rakietowym i lotniczym.

Bzdurą jest twierdzenie, że okręt można zniszczyć salwą rakiet. Tak twierdzą tylko laicy, którzy swoją wiedzę czerpią z gier i filmów sci-fi. Zgranie ataku saturacyjnego, czyli takiego, który „wyczerpuje” możliwości bojowe okrętu to coś niesłychanie trudnego. Atak musiałby pochodzić z różnych platform, z powietrza, wody, lądu, z różnych kierunków, różnych wysokości, itp. Trzeba to wszystko skoordynować w jednym czasie. Nowoczesna fregata dysponuje kilkudziesięcioma rakietami, nawet do 100, oddziałują one na różne strefy obrony: od dalekiego zasięgu, średniego po krótki. Ponadto, okręt dysponuje systemami biernymi, walki radioelektronicznej, systemami mylącymi głowice rakiet, itp.

Zespół trzech fregat, który w swoim arsenale dysponuje łącznie ponad 300 rakietami, różnych zasięgów i typów, jest bardzo trudnym i absorbującym celem dla przeciwnika. W tym czasie jego siły nie mogą wykonywać innych działań na lądzie czy w powietrzu, bo same są ograniczone. W tym czasie sam przeciwnik naraża się na nasz atak z innej strony. Aby fregaty były użyteczne muszą posiadać odpowiednią wyporność. Aby przenosić odpowiednią liczbę efektorów, aby odpowiednio zachowywać się w czasie złej pogody, aby w przyszłości mieć potencjał modernizacyjny. Im większy okręt, tym więcej możliwości adaptacji na nim nowych rozwiązań. Sama wielkość okrętu, wbrew obiegowej opinii też nie przesądza o cenie jednostki.

Kadłub okrętu to nie jest duży koszt, a trzeba pamiętać, że powstaje z myślą utrzymywania w służbie przez 30-40 lat. Najdroższe są „wnętrzności” – radary, systemy uzbrojenia. Te elementy podlegają jednakze wymianie, modernizacji, remontom już w trakcie służby okrętu.

Ponadto, co warto podkreślić, fregata jest bardzo mobilna. W ciągu doby, przy normalnej prędkości, jednostka ta jest w stanie pokonać 300-400 mil morskich (550-750 km). Oznacza to, że może znaleźć się praktycznie na drugiej stronie Bałtyku. Proszę zobaczyć, w jakim czasie jesteśmy w stanie przebazować baterie rakiet Patriot, czyli wszystkie pojazdy towarzyszące, wyrzutnie, radary. Jeżeli chcielibyśmy szybko przerzucić taką baterię z południa Polski do Trójmiasta, zmiana trwałaby kilka dni, plus kilka dni na odtwarzanie gotowości bojowej. Okręt gotowy jest cały czas, załoga jest na stanowiskach w systemie wachtowym. Dla okrętu w morzu nie ma zagrożenia, a i ten będący w porcie, przy nabrzeżu ma obsadę alarmową.

https://biznesalert.pl/polska-europa-baltyk-gaz-ropa-morze-weglowodory-energetyka/embed/#?secret=K47x3sFqmQ

Jednak wciąż pozostaje argument, że są to jednostki za duże na Bałtyk.

To jest tak jak z analogią do samochodów. Czy lepiej mieć samochód mały, kompaktowy czy duży? Mały jest zdecydowanie tańszy, ale w razie wypadku nasze szanse na uniknięcie obrażeń czy nawet uniknięcie śmierci są małe. Większy samochód, mimo iż droższy, daje większe bezpieczeństwo zarówno dla kierowcy jak i pasażerów. Na dużym okręcie dużo się zmieści. Może być modyfikowany w trakcie służby, ma zapas energetyczny na nowe urządzenia i wyposażenia, może posiadać hangar na śmigłowiec, co powoduje, że wsparcie powietrzne jest cały czas dostępne.

Mamy przecież sojuszników, którzy mają okręty i przyjdą nam z pomocą w razie wojny…

Po pierwsze, z sojusznikami nigdy nie wiadomo do końca jakie będą decyzje polityczne. Po drugie, z obroną kolektywną jest jak z funduszami unijnymi. Jeżeli chcemy coś zbudować za ich pomocą, musimy mieć sami jakiś wkład finansowy. Podobnie jest w przypadku Marynarki Wojennej. Żadne państwo nie pomoże nam na morzu, jeżeli my sami nie będziemy w stanie wystawić przynajmniej dwóch okrętów bojowych. Wtedy rzeczywiście możemy razem z innymi krajami stworzyć silną grupę zadaniową na Bałtyku i nasze szanse rosną wykładniczo. W innym przypadku, jest mała nadzieja, aby ktokolwiek poświęcał swoje okręty, żeby pomóc Polsce.

Porozmawialiśmy o fregatach. Nie mniej elektryzującym tematem związanym z Marynarką Wojenną są okręty podwodne. Służył Pan 18 lat na takich jednostkach, będąc m.in. dowódcą ORP Sęp. Jakim akwenem dla takich okrętów jest Bałtyk i jakie zadania im przypadają?

Może zacznę od tego, że w temacie Marynarki Wojennej, wśród samych marynarzy, istnieje pewien podział na poszczególne dywizjony. Z reguły ci, którzy służyli na okrętach podwodnych przekonują o konieczności inwestycji w nie. Ci, którzy służą na okrętach nawodnych optują za fregatami i tak dalej. Tego myślenia należy się wyzbyć. Ja, będąc podwodniakiem uważam, że Marynarka Wojenna potrzebuje zarówno dużych okrętów bojowych, które swoim uzbrojeniem i systemami radarowymi są w stanie pełnić rolę defensywną, obronną, jak i okrętów podwodnych, które dzięki swojej skrytości działania pełnią rolę typowo ofensywną. Oba rodzaje okrętów są komplementarne, uzupełniają się wzajemnie w wykonywanych działaniach. Można powiedzieć obrazowo, że fregaty to tarcza, a okręt podwodny to miecz. Fregata jest duża, świetnie uzbrojona, ma mnóstwo sensorów, ale jest widoczna. Jej nie da się ukryć. Okręt podwodny z kolei jest słabiej uzbrojony, nie ma tylu różnorakich systemów bojowych, ale za to może działać skrycie. Może znajdować się w miejscu, w którym przeciwnik się tego nie spodziewa. Okręty podwodne mogą też prowadzić skryte rozpoznanie, również w wymiarze radioelektronicznym w czasie pokoju.

Co do specyfiki działania, starsze okręty podwodne, jak np. Kobben, były w stanie efektywnie operować na akwenach o głębokości około 40-50 metrów. Dzięki nowym technologiom, systemom nawigacyjnym, uzbrojeniu, dużo większe okręty są w stanie operować na akwenach o głębokości nawet 20 metrów. To powoduje, że przeciwnik musi się spodziewać obecności takiego okrętu praktycznie wszędzie. Stwarza też wyzwania dla sił zwalczania okrętów podwodnych, poszukujących i niszczących takie ukryte okręty. Jednak nawet ich systemy uzbrojenia, nie są efektywne w zastosowaniu przeciwko jednostce operującej na akwenie o głębokości 20-30 metrów. Może poza tradycyjnymi grawitacyjnymi bombami głębinowymi i rakietowymi zrzucanymi bezpośrednio nad zanurzonym okrętem. Rozwój techniki okrętów podwodnych znacznie zwiększył obszar prowadzenia wojny podwodnej, nie tylko w głębiach, ale i wodach dość płytkich. To powoduje, że nasz przeciwnik wiedząc, że posiadamy takie okręty w okolicy, musi rozszerzać obszar poszukiwań, co kosztuje go zasoby sprzętowe i osobowe.

Co z samymi warunkami do operowania?

Bez wątpienia, Bałtyk wymaga bardzo dobrego wyszkolenia załóg okrętów działających pod wodą. Jednak takie załogi mają dużo większe szanse na to, aby nie dać się wykryć, mają znacznie większą szansę na przeżycie niż w głębiach, np. Morza Śródziemnego. Dlaczego? Środowisko, które utrudnia działania pod wodą jeszcze bardziej utrudnia poszukiwanie takiego okrętu. Płytkość Bałtyku sprawia, że większość stacji hydrolokacyjnych jest tu po prostu ślepa. Odbicia fal od dna Bałtyku, bardzo nierównomiernego i płytkiego powodują zakłócenia w sygnale. Podobnie zakłócenia tworzy powierzchnia wody. Dodatkowo, Bałtyk jest morzem dość słabo i nierównomiernie zasolonym, co powoduje, że wytwarza wiele warstw, kanałów dźwiękowych, izoklin. Była taka sytuacja w mojej karierze, że operowaliśmy na Bałtyku i wykryliśmy norweski okręt podwodny. Oni nas też zauważyli, ale ogólnie nie słyszeliśmy się wzajemnie. Po dokonanych obliczeniach okazało się, że byliśmy oddaleni od siebie jedynie o trzy km.

I na koniec, aby nie było kolorowo, argument przywołujący działania Rosjan na Bałtyku, czyli sposób unowocześniania floty w oparciu o małe jednostki. Dlaczego Rosjanie podążają tym kierunkiem?

Bałtyk jest takim samym morzem dla nas i Rosjan. Rosjanie traktują Bałtyk bardzo poważnie, jednak sytuacja polityczna po 2014 roku wymusiła na nich wprowadzenia korekt programu modernizacji Floty Bałtyckiej. Proszę pamiętać, że pierwsze sześć okrętów podwodnych typu 636.3 Warszawianka, czyli ulepszona i nowoczesna wersja okrętów typu Kilo (nasz ORP Orzeł) miało trafić na Bałtyk. To samo dotyczy fregat dwóch typów proj. 22350 Admirał Goroszkow i proj. 11356 Admirał Grigorowicz. Te dwa typy fregat miały według planów sprzed 10 lat trafić na Bałtyk. Jednak znów, ze względu na kryzys ukraiński, stocznie rosyjskie utraciły dostęp do dużych silników okrętowych produkowanych nad Dnieprem. Ze względu na brak technologii własnej, budowane dotychczas okręty musiały zostać sprzedane do Indii, które w swoim zakresie porozumiały się z Ukrainą w sprawie sprzedaży i montażu silników. Jednak, gdyby nie te wydarzenia, Rosja dziś na Bałtyku miałaby jedną z silniejszych flot. To, co widzimy obecnie, czyli małe okręty rakietowe to proteza zdolności. Nie należy się jednak łudzić. Kiedy zostaną zaspokojone potrzeby Morza Czarnego, obecnie z wiadomych względów priorytetowego akwenu dla Rosji, a technologie silników i innych systemów okrętowych opracowane, to i Bałtyk doczeka się rosyjskich fregat. Proszę nie sugerować się zatem działaniami Rosji i na pewno nie brać ich jako przykład modernizacji MW. Rzeczywiście jest tak, że Rosjanie bardzo by się ucieszyli, gdybyśmy szli drogą ich „protez”.

źródło: http://www.biznesalert.pl autor: Mariusz Marszałkowski

Zobacz podobne

Nowy Terminal Promowy w Porcie Gdynia otwiera korytarz morski na Adriatyk

BS

Baltic Hub będzie jeszcze większy

KM

Kołobrzeski port odrabia straty sprzed pandemii

KM

Zostaw komentarz

Ta strona wykorzystuje pliki cookie, aby poprawić Twoją wygodę. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuję Czytaj więcej

Polityka prywatności i plików cookie