Polski Portal Morski
Aktualności Historia

ORP „Wicher”- marynarze czekali na niego jak na zbawienie

Miał problemy ze statecznością, nie był przesadnie szybki, sporo do życzenia pozostawiało też uzbrojenie przeciwlotnicze, którym dysponował. A jednak marynarze czekali na niego jak na zbawienie. Bo ORP „Wicher” wprowadzał do sił morskich II RP zupełnie nową jakość. 10 lipca 1928 roku we Francji został zwodowany pierwszy polski kontrtorpedowiec.

Jeszcze pod koniec 1926 roku w stoczni Chantiers Navals Francaise w Blainville ruszyła budowa pierwszego kontrtorpedowca, który otrzymał nazwę „Wicher”. W lutym następnego roku odbyło się uroczyste położenie stępki, zaś 10 lipca 1928 roku – uroczyste wodowanie.

Polska marynarka rodziła się w bólach. Aż do końca lat dwudziestych o jej sile stanowiło sześć torpedowców, które wcześniej służyły we flocie cesarskich Niemiec, dwie zakupione w Finlandii kanonierki i kilka poniemieckich trałowców. – Były to jednostki niewielkie i w dużej części przestarzałe. Nadawały się do szkolenia kadr, ale ich walory bojowe trudno uznać za imponujące – przyznaje Aleksander Gosk, wicedyrektor Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Decydenci oczywiście chcieli rozbudowywać flotę, tyle że na nowe okręty po prostu brakowało pieniędzy. Wśród marynarzy rosły frustracja i zniechęcenie. Sytuację zmieniła dopiero udzielona przez Francję pożyczka stabilizacyjna na cele zbrojeniowe. Umożliwiła ona zakup pięciu nowych jednostek – trzech okrętów podwodnych i dwóch niszczycieli zwanych wówczas kontrtorpedowcami. Wszystkie miały powstać we francuskich stoczniach, bo tego wymagał pożyczkodawca. – W Europie budowano wówczas okręty lepiej zaprojektowane i uzbrojone, bardziej funkcjonalne. Ale naszą marynarkę i tak czekał technologiczny skok – podkreśla Gosk.

Jeszcze pod koniec 1926 roku w stoczni Chantiers Navals Francaise w Blainville ruszyła budowa pierwszego kontrtorpedowca, który otrzymał nazwę „Wicher”. W lutym następnego roku odbyło się uroczyste położenie stępki, zaś 10 lipca 1928 roku – uroczyste wodowanie.

Święto z opóźnieniem

Dzień był ciepły i słoneczny. Wśród oficjeli zgromadzonych na stoczniowym nabrzeżu w Blainville panowała odświętna atmosfera. Hymny, okolicznościowe przemówienia, symboliczny chrzest dokonany przez żonę polskiego ambasadora – Helenę Chłapowską i wreszcie moment, na który wszyscy czekali. Masywny kadłub „Wichra” zaczął zjeżdżać po pochylni wprost do portowego basenu. Chwilę później jednak z piersi zgromadzonych wyrwał się okrzyk niedowierzania. „Wicher” w połowie drogi utknął. Ostatecznie do wody trzeba go było ściągnąć przy pomocy holowników.

Incydent drobny, lecz znamienny. Bez zbytniej przesady można go bowiem uznać za symbol tej inwestycji. Budowa „Wichra” pełna była zawirowań i nerwowych chwil. Efekty pracy stoczniowców z Blainville nierzadko rozjeżdżały się z oczekiwaniami Polaków. Konieczne były poprawki. Do tego przez francuskie stocznie raz po raz przetaczały się strajki, a sama Chantiers Navals Francaise popadła w finansowe problemy na tyle duże, że przed ostatecznym upadkiem musiał ratować ją francuski rząd. Efekt? Oddanie okrętu opóźniło się o blisko dwa lata.

Biało-czerwona bandera nad pokładem ORP „Wicher” po raz pierwszy załopotała 8 lipca 1930 roku. Dowódcą okrętu został kmdr por. Tadeusz Morgenstern-Podjazd. On też otrzymał zadanie przeprowadzenia jednostki do Gdyni. W macierzystym porcie niszczyciel zameldował się tydzień później. I nawet trudne doświadczenia związane z budową nie zdołały zgasić entuzjazmu, z jakim został przyjęty. Miesięcznik „Morze” pisał: „We wtorek 15 lipca r.b. przybył do Gdyni pierwszy spośród budowanych we Francji na zamówienie Rządu Polskiego okrętów wojennych – kontrtorpedowiec „Wicher”. Jest to wydarzenie niezwykle doniosłe w życiu naszej marynarki wojennej. Po raz pierwszy otrzymuje ona najzupełniej nowoczesną jednostkę bojową, która wespół z kontrtorpedowcem „Burza” i łodziami podwodnemi „Wilk”, „Ryś” i „Żbik” stanowi zaczątek właściwej polskiej floty wojennej”.

Nowy okręt miał niemal 107 metrów długości, wyporność 1400 ton i załogę składającą się z przeszło 160 oficerów, podoficerów oraz marynarzy. Wyposażony był w cztery armaty morskie Schneider-Creusot kalibru 130 mm, dwa działa przeciwlotnicze Vickersa kaliber 40 mm, a także dwa najcięższe karabiny maszynowe Hotchkissa. Posiadał także dwie potrójne wyrzutnie torped i dwie zrzutnie bomb głębinowych. W razie potrzeby na jego pokładzie można było zamontować tory do rozstawiania min. „Wicher” miał też oczywiście swoje wady – niezbyt dobrą stateczność czy zbyt małą prędkość, ale na przesadne utyskiwania brakowało i chęci, i czasu. Od samego początku bowiem okręt był bardzo intensywnie wykorzystywany.

Rząd gra va banque

Już dwa miesiące po wejściu do służby ORP „Wicher” wyruszył do Tallina. Eskortował statek „Polonia”, którym podróżował prezydent Ignacy Mościcki. W marcu 1931 roku kontrtorpedowiec popłynął na Maderę, skąd miał odebrać samego Józefa Piłsudskiego. Na portugalskiej wyspie marszałek przechodził kurację zdrowotną. Sam rejs miał wymiar historyczny, bo nigdy wcześniej polski okręt nie zapuścił się na Atlantyk. W kolejnych latach „Wicher” stał się ważnym narzędziem dyplomacji. Składał oficjalne wizyty zarówno w portach państw wobec Polski przyjaznych, jak i takich, które zbytnią sympatią do niej nie pałały. Zawinął na przykład do Leningradu oraz Kilonii, skąd załoga udała się do Berlina na oficjalny bankiet i spotkanie z… Adolfem Hitlerem.

Ale niszczyciel rzecz jasna pełnił nie tylko funkcję reprezentacyjną. Latem 1932 roku pomógł w rozwiązaniu tzw. kryzysu gdańskiego. Na mocy porozumienia rządu z władzami Wolnego Miasta, polska marynarka mogła traktować port w Gdańsku jako macierzystą bazę. W lipcu 1931 roku porozumienie jednak wygasło, a zdominowany przez Niemców gdański senat nie kwapił się z jego przedłużeniem. Tymczasem to właśnie do Gdańska miały zawinąć brytyjskie okręty zmierzające do Polski z kurtuazyjną wizytą. Rząd w Warszawie postanowił zagrać va banque i wysłał na morze ORP „Wicher”. Niszczyciel miał wprowadzić Brytyjczyków do portu, używając wszelkich możliwych środków do zdławienia ewentualnego oporu. Ostatecznie władze Gdańska uległy presji i umowę podpisały.

„Wicher” spełniał powierzone mu zadania, z czasem jednak stało się jasne, że okręt wymaga modernizacji. Plany obejmowały przede wszystkim wymianę armat morskich i wzmocnienie artylerii przeciwlotniczej. Prace miały się rozpocząć pod koniec lat trzydziestych, ale na przeszkodzie znów stanęły pustki w państwowej kasie.

Tymczasem dużymi krokami zbliżała się wojna.

„Piekielny świst bomb”

Kiedy od niemieckiego uderzenia Polskę dzieliły już tylko godziny, naczelny wódz marszałek Edward Rydz-Śmigły uruchomił plan „Peking”. Polegał on na odesłaniu do Wielkiej Brytanii trzech kontrtorpedowców: ORP „Błyskawica”, ORP „Burza” i ORP „Grom”. Dowództwo uznało, że polska marynarka na Bałtyku nie ma większych szans w starciu z Kriegsmarine i Luftwaffe. A że wojna zapewne będzie długa, warto chronić swoje najlepsze zasoby, by wykorzystać je później. W Gdyni pozostał tylko jeden niszczyciel – ORP „Wicher”. Dlaczego? – Jego wartość była mniejsza od pozostałych trzech. Wymagał gruntownego remontu. A jednocześnie na miejscu potrzebowaliśmy okrętu, który w razie potrzeby pomoże stłumić próbę przejęcia Gdańska przez Niemców i weźmie udział w operacji „Rurka”. Polegała ona na zaminowaniu akwenów w rejonie Zatoki Gdańskiej, zaś „Wicher” miał podczas jej trwania ubezpieczać stawiacz min ORP „Gryf” – tłumaczy Gosk.

Operacja rozpoczęła się 1 września 1939 roku. Tego dnia po południu okręty zostały zaatakowane przez niemieckie lotnictwo. „Wicher” wyszedł z opresji bez większego szwanku, za to „Gryf” doznał poważnych uszkodzeń. Zginął dowódca, zaś dla ratowania jednostki nieuzbrojone miny trzeba było natychmiast wyrzucić do morza. „Gryf” nie mógł już kontynuować operacji. Obydwa okręty zacumowały więc w porcie wojennym Hel, gdzie rozkazem dowództwa zostały sprowadzone do roli jednostek obrony przeciwlotniczej. Nie przetrwały długo. 3 września po południu nad Hel po raz kolejny nadleciały niemieckie bombowce. „Wicher” został trafiony trzykrotnie. Jego los był przesądzony. Ostatnie chwile okrętu opisał bosman Roman Krassowski, którego relacje po latach przywołał Jerzy Pertek, autor książki Wielkie dni małej floty: „Piekielny świst bomb, wybuch jeden po drugim. Wstrząs straszliwy i ORP »Wicher« ciągle strzelając, zaczyna kłaść się na lewą burtę. Woda już wchodzi na pokład. Dowódca zarządza opuszczenie okrętu (…). Do ratującej się załogi Niemcy strzelali z broni pokładowej, utrudniając akcję ratowniczą. Marynarze jednak nie zważali na nic, wyciągając rannych kolegów. Jako rozbitkowie zbieramy się na skraju lasu. Tak jak kto stał, bez butów, bez ciepłego ubrania, bez żadnych rzeczy, maszerujemy przed siebie, w stronę Juraty”. Członkowie załogi, którzy zdołali ocaleć do początków października 1939 walczyli w obronie Wybrzeża, tyle że już na lądzie. Po kapitulacji Helu Niemcy podnieśli wrak, przeholowali w pobliże falochronu i tam ponownie zatopili. Sześć lat później, kiedy w popłochu uciekali przed nacierającą Armią Czerwoną, wysadzili wystające ponad wodę nadbudówki i kominy. – Żywot „Wichra” był więc krótki. Okręt z pewnością jednak zajął ważne miejsce w historii polskiej marynarki – nie ma wątpliwości Aleksander Gosk z Muzeum Marynarki Wojennej.

Cytat dotyczący zatopienia ORP „Wicher” pochodzi z książki Jerzego Pertka „Wielkie dni małej floty”, Poznań 1990 

źródło/fot: https://www.polska-zbrojna.pl/

Zobacz podobne

Grupa Azoty wytwarza nawozy na pełnych zdolnościach produkcyjnych

BS

DCT Gdańsk zakończył rozbudowę terminala kolejowego. To inwestycja za 17 mln euro

KM

 Okręty państw NATO wezmą udział w manewrach u fińskich wybrzeży

BS

Zostaw komentarz

Ta strona wykorzystuje pliki cookie, aby poprawić Twoją wygodę. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuję Czytaj więcej

Polityka prywatności i plików cookie