Polska Morska rozmawia z Markiem Opowiczem, prezesem Stoczni Szczecińskiej „Wulkan”
– Na pochylni Odra Nowa powstaje jeden z trzech elementów modułowej konstrukcji doku dla Gryfii. Nieopodal widzimy kadłub patrolowca, w innej części stację transformatorową morskiej siłowni wiatrowej. Po ponad dekadzie niebytu, stocznia wraca do życia. Czy jednak przełomowym momentem nie jest właśnie kontrakt na budowę wspomnianego doku?
– To prawda. To największy realizowany przez nas kontrakt i przełomowy. Dzięki niemu odzyskaliśmy operacyjność stoczni. Już nie jesteśmy postrzegani jako park przemysłowy.
Jesteśmy na etapie budowy konstrukcji środkowej części oraz przygotowujemy jego wyposażenie. Szykujemy się do scalania i wodowania pierwszego modułu doku (będą trzy – dop. PJ), które łączone będą na wodzie. Budowę zakończymy w przyszłym roku.
Odbudowaliśmy możliwości produkcyjne. Trzeba było od nowa stworzyć zespoły konstruktorów, technologów, pracowników produkcyjnych łącznie z bezpośrednim nadzorem. Rozpoczęliśmy mozolne odbudowywanie kadr i zdolności produkcyjnych po zlikwidowaniu stoczni. Mieliśmy tu przecież wyłącznie do czynienia z wynajmowaniem hal, placów itp.
Dziś już jesteśmy stocznią i rozwijamy się jako stocznia, a nie jako park przemysłowy. Oczywiście na naszym terenie w dalszym ciągu działają firmy prywatne, z których kilkanaście to najemcy znaczących aktywów. Współpracujemy z nimi, niekiedy wymaga to trudnych rozmów, ale jesteśmy właścicielem, i wszystko musi się odbywać pod naszym nadzorem. To my ponosimy ogromne koszty utrzymania tego majątku i jego rozbudowy. A naszym nadrzędnym celem było przywrócenie działalności stoczniowej i przyciągnięcie na powrót stoczniowców.
– Efekty tych działań?
– W tej chwili zatrudniamy 250 osób, z czego ponad 150 produkcyjnych i ponad 235 za pośrednictwem firm kooperujących z nami, czyli bezpośrednio w produkcji prawie 300.
Odtworzyliśmy dział zarządzania projektami, zatrudniamy już kilku kierowników prowadzących projekty produkcyjne. Odbudowujemy biuro technologiczne stoczni, mamy już około 20 konstruktorów i technologów, do końca roku zamierzamy powiększyć tę grupę do 30 osób. Są potrzebni do realizowania nowych projektów. Od jesieni ub.r. budowaliśmy m.in. 4 maszty do dużego wycieczkowca dla stoczni niemieckiej, które zostały już przekazane. Obecnie wykonujemy skomplikowane fragmenty kadłuba dużego statku dla kolejnego zagranicznego odbiorcy. Powstaje także kadłub patrolowca dla straży granicznej.
– Od pewnego czasu widać duży ruch na pochylni Odra Nowa?…
– Ze względu na potrzeby stoczni pochylnia jest przebudowywana. Nie będzie tu już klasycznej pochylni. Powstaje plac do montażu wielkogabarytowych konstrukcji do masy około 4500 ton, które będą trafiały na specjalistyczne pontony do dalszego scalania. Plac montażowy będzie wytrzymywał nacisk około 12 ton na metr kwadratowy.
Ten skomplikowany projekt realizujemy własnymi siłami od jesieni ub.r. Przy okazji odkrywając jego historię, chociażby pozostałości po kilku pochylniach zawierających drewniane pale. Generalnie zniwelowaliśmy cały plac, budując palisadowe konstrukcje wzmocnione kratownicami i przykrywając je betonowymi płytami. Zainwestowaliśmy w te prace już wiele milionów złotych. Plac już jest częściowo wykorzystany, bo na nim stoi sekcja pierwszego modułu doku, który pontonem przetransportowany będzie na głębię dokową.
Inwestujemy w remonty pozostałych nieruchomości, utrzymanie w ruchu dźwigów, certyfikacje itd. Zbudowaliśmy nowoczesne linie do obróbki stali i spawania wielkogabarytowych konstrukcji dzięki kapitałowemu wsparciu Funduszu Rozwoju Spółek (właściciel SS „Wulkan” – dop. PJ). Pozwalają na realizację wielu zamówień i negocjowanie nowych kontraktów.
– Strategia na najbliższą dekadę?
– Dwa obszary są dla nas oczywiste: budownictwo okrętowe oraz offshore. Działamy równolegle.
Jeśli chodzi o pierwszy kierunek, mówiłem o budowanym doku. Realizujemy też wiele bieżących, mniejszych zleceń, bez wysiłku merytorycznego, jedynie z pewnymi problemami kadrowymi z uwagi na brak ludzi. Tu wspieramy się naszymi kooperantami, firmami prywatnymi. Wspominałem też kontrakty dotyczące budowy masztów i patrolowca. Budowa fragmentów czy całych kadłubów wpisuje się w sposób oczywisty w nasz core business, jak budowanie wielkogabarytowych konstrukcji. Myślimy o budowie komplementarnych jednostek i są zainteresowani armatorzy. Prowadzimy rozmowy. Jest duże zainteresowanie statkami wielozadaniowymi (feedery, coastery) wielkości 120-140 m, czy nieco mniejszymi z przeznaczeniem do obsługi farm wiatrowych ale nie tylko. Tego typu jednostki chcemy budować na pochylni Wulkan i w północnej części stoczni. Do realizacji takich zleceń potrzebujemy jednak jeszcze trochę czasu i stabilizacji organizacyjno-finansowej.
Poza tym prowadzimy rozmowy z potencjalnym zagranicznym kontrahentem, który jest zainteresowany dokiem podobnym do tego, jaki budujemy dla Morskiej Stoczni Remontowej Gryfia. Doświadczenie, jakie zdobywamy przy budowie pierwszego doku, będzie tu bezcenne.
– Drugą nogę będzie stanowić offshore?
– Praktycznie jesteśmy już w grze offshorowej, ponieważ elementy morskich siłowni wiatrowych już budujemy. Negocjujemy udział kolejnych projektach związanych z siłowniami morskimi na Morzu Północnym i w innych rejonach świata. A w maju br. podpisaliśmy z zagranicznym zleceniodawcą kontrakt o wartości 40 mln zł na budowę konstrukcji typu secondary steel. Kontrakt rozpoczniemy pod koniec tego roku i będziemy go realizować przez cały 2024 rok. To będzie najbardziej skomplikowana produkcja od czasu likwidacji stoczni i wejście na kolejny etap zaawansowania technologicznego przedsiębiorstwa w nowym obszarze naszej działalności.
Okrętownictwo tradycyjne to bardzo istotny obszar stoczniowej działalności, ale musimy pamiętać o tym, że jest bardzo chimeryczny, podlega cyklom gospodarczym, jest podatny na zmiany koniunkturalne. Dlatego budując drugą nogę, od ponad dwóch lat przygotowujemy się do działalności offshorowej, budujemy referencje, przechodzimy liczne audyty zagranicznych kontrahentów, budujemy od nowa swoją rynkową pozycję, by z tego obszaru, który w moim przekonaniu będzie na fali wznoszącej co najmniej przez najbliższą dekadę, uszczknąć coś dla siebie. Jeżeli w tej chwili wejdziemy, zajmiemy ten fragment rynku, stworzymy fundamenty do wieloletniego rozwoju firmy.
– Czy szczecinianie będą mogli jeszcze uczestniczyć w wodowaniach statków?
– W tak spektakularnych wodowaniach wielkich masowców raczej nie. Pamiętajmy, że stocznia została zlikwidowana, zniszczona. Wracamy po ponad dekadzie niebytu, a rynek nie znosi próżni. Produkcje przejęli konkurenci. My odbudowujemy stocznię od zera, szukamy rynkowych nisz, specjalizacji. Wodowania będą, ale nieco innych jednostek, mniejszych, wielozadaniowych. Pamiętajmy też o budowanym wielkim doku dla Gryfii i, mam nadzieję, kolejnych dla innych kontrahentów. Te wielkie konstrukcje też będą robiły wrażenie na wodzie.
– Czego by Pan życzył stoczni i sobie?
– Największą bolączką po likwidacji Stoczni Szczecińskiej Nowa jest brak rąk do pracy. Rynek opustoszał, fachowcy wyjechali. Trzeba ich przyciągnąć, przekonać. Potrzebujemy spawaczy, monterów, szlifierzy, malarzy, technologów, kierowników projektów itd. Wykorzystujemy wszystkie ścieżki komunikacji, by dotrzeć do potencjalnych pracowników. Mamy cały portfel zamówień. By finalizować negocjacje, musimy mieć zapewnione nowe kadry. To duże wyzwanie, ale musimy wykorzystać rynkową szansę i wsparcie właściciela.
Najważniejsze więc jest to, by przekonać potencjalnych pracowników do pracy w naszej firmie, by chcieli z nami pracować, by uwierzyli w perspektywy rozwoju stoczni. One są – już na przełomie tego i następnego roku spodziewamy się zysków z działalności operacyjnej.
źródło/fot: Polska Morska, Piotr Jasina